SMITH WIGGLESWORTH. APOSTOŁ WIARY (Stanley Frodsham)

26,90 

SKU: 11842 Kategoria:

Wznowienie biografii Smitha Wiggleswortha – zwanego apostołem wiary. 

 

Pewnego dnia zauważyłem człowieka, który z wielką
trudnością wdrapywał się po schodach do naszego domu.
Udało mu się wejść wciągając się po poręczy. Kiedy usiadł
powiedział, że przyszedł do nas w tajemnicy przed rodziną,
bo by mu na to nie pozwoliła, a to dlatego, że mamy
jak najgorszą opinię. Powiedziałem: „Jeżeli to jest również
pana opinia o nas, to lepiej, aby pan opuścił nasz dom. Nie
chcę przyjmować nikogo, kto nie ma do mnie zaufania”.
Odpowiedział: „Wierzę panu, proszę mnie nie wyrzucać.
Mój stan jest okropny. Czy zechce pan położyć swoją
rękę na mojej nodze?”.

Zrobiłem to i zauważyłem, że dotyka się jej jak deski,
a nie nogi. Zapytałem o przyczynę. Wyjaśnił, że cała noga
od góry do dołu jest zniszczona przez raka. Błagał, abym
go nie odsyłał.

Odpowiedziałem: „Nie odeślę cię. Zwrócę się do Jezusa
z zapytaniem, co mam robić”. Usłyszałem takie słowa:
„Powiedz temu człowiekowi, że powinien pościć siedem
dni i siedem nocy, a ciało jego stanie się jak ciało małego
dziecka”.

Powtórzyłem mu słowa Pana. Przyjął je z wielką wiarą
i poszedł do domu obiecując uczynić wszystko, co Bóg
nakazał.

Cztery dni później, patrząc przez okno zauważyłem
tego samego człowieka. Szedł po schodach jak człowiek
zdrowy, nie trzymając się już poręczy. Skakał po stopniach,
obiegał dom dookoła jak chłopiec, krzycząc z radości:
„Jestem zupełnie uzdrowiony!”. Zapytałem go, co dalej zamierza robić.

Odpowiedział, że pójdzie pościć jeszcze trzy doby. Przyszedł, aby opowiedzieć, co Bóg dla
niego uczynił.

W czasie swojej następnej wizyty u nas dowiedział się,
że moja córka Alice jedzie do Angoli w Afryce. Jako wyraz
swojej wdzięczności wręczył jej garść złotych monet,
chcąc mieć udział w tym wyjeździe. Powiedział również
rzecz dla mnie bardzo ważną, a mianowicie, że w Sunderland
ludzie, otrzymując Ducha Świętego, potrafią mówić
w różnych obcych językach. Zdecydowałem się pojechać
tam, aby przekonać się o tym osobiście. Mój gość zapytał
mnie, czy chciałbym pojechać razem z nim. Kiedy z radością
zgodziłem się, zaproponował, że pokryje koszty podróży.
Był bardzo szczęśliwy z powodu nadzwyczajnego
uzdrowienia i stale chwalił Boga za ten wielki cud.

Napisałem do dwóch ludzi, dawnych znajomych z Bradfordu,
teraz mieszkających w Sunderland. Odpisali mi, że
to mówienie w obcych językach pochodzi od złej mocy, że
jest to bardzo niebezpieczne zwiedzenie. Aby mnie przed
tym uchronić, zaaranżowali spotkanie z bardzo piękną
kobietą, która miała mnie przestrzec. Tak więc, te pierwsze
wieści, które doszły do mnie, były fałszywe. Kiedy
podczas tego spotkania skończyli swoje wywody, zawołałem:
„Módlmy się!”. Po modlitwie usłyszałem od nich:
„Nie kieruj się naszym zdaniem, posłuchaj swojego głosu
wewnętrznego” (…)

(…) Chodziłem ze spotkania na spotkanie, ponieważ chciałem
usłyszeć ludzi, którzy otrzymali dar mówienia różnymi
językami. Moje pragnienie Boga było ogromne. Wiedziałem,
że On je zna, chociaż ludzie mnie nie rozumieli.
Na jednym z takich spotkań poprosiłem, abym mógł
usłyszeć ludzi mówiących nowymi językami, ponieważ
to był cel mojego przyjazdu. Odpowiedziano mi, że gdy
będę ochrzczony w Duchu Świętym, sam będą tak mówił.
Uważałem, że otrzymałem już chrzest Ducha wówczas,
gdy czekałem w modlitwie dziesięć dni i Pan zesłał
na mnie dar lepszego wypowiadania się, co odczułem wyraźnie.
Na to odpowiedziano mi, że nie o to chodzi.

Całym sercem w dalszym ciągu poszukiwałem prawdy
i Boga. W niedzielę o siódmej rano udałem się na zebranie
modlitewne Armii Zbawienia. Modliłem się tak gorliwie,
że trzy razy leżałem na podłodze odczuwając moc
Bożą. Byłem nawet trochę zawstydzony moim stanem
i tymi zdarzeniami, gdyż nie chciałem być źle zrozumiany.
Po nabożeństwie kaznodzieja spytał mnie, skąd przybyłem.
Odpowiedziałem mu, że przyjechałem z Bradfordu,
aby otrzymać dar mówienia różnymi językami. On uważał,
że jest to sprawa szatana. Mimo to zaprosił mnie po
południu na swoje spotkanie, abym wygłosił na nim kazanie.
Było to dla nas niezwykłym przeżyciem. Uczest
nicy tego zebrania

odradzali mi jednak pójście do zboru
zielonoświątkowego w celu otrzymania daru mówienia
różnymi językami.

Tej nocy udałem się jednak do kościoła, gdzie odbywały
się pierwsze zebrania zielonoświątkowców. Tu spędziłem
czas do godziny dwunastej, czekając na Pana. Podobnie
zrobiłem w poniedziałek rano. Obawiałem się, że przeszkadzam
w zebraniu. Po jego zakończeniu pewien misjonarz
z Indii poszedł za mną, aby mi powiedzieć, że nie
powinienem stale przeszkadzać. Nasza rozmowa skończyła
się bardzo nieprzyjemnie. (…)

Po czterech dniach odczułem, że powinienem wracać do
domu. Udałem się do pastora Boddy, aby się pożegnać. Zastałem
panią Boddy, której powiedziałem, że wyjeżdżam,
a dotąd nie otrzymałem jeszcze daru języków. Ona powiedziała:
„Ty nie potrzebujesz języków, lecz chrztu Ducha”.
Według mojego przekonania już otrzymałem chrzest Ducha,
o czym poinformowałem panią Boddy. Poprosiłem
ją jednak, aby przed moim wyjazdem położyła na mnie
ręce. Zrobiła to i wyszła z pokoju. Nagle poczułem potęż
ną siłę,

która jak ogień spadła na mnie. Był to cudowny
czas, który spędziłem sam na sam z Panem. Byłem świadomy
oczyszczenia drogocenną krwią Jezusa Chrystusa
i wołałem: czysty! Czysty! Czysty! Niewypowiedziana
radość wypełniła mnie. Ukazała mi się wizja Pana, Jezusa
Chrystusa, trzymającego pusty krzyż, siedzącego po prawicy
Boga Ojca. Zacząłem wielbić Boga w nowym języku.
Zrozumiałem teraz, że przedtem otrzymałem nadzwyczajne
namaszczenie Ducha, a teraz rzeczywisty chrzest w Duchu
Świętym, taki, jak apostołowie w dniu Pięćdziesiątnicy.

 

 

(fragment rozdziału 4: Obdarzony mocą z wysokości)

 

Waga0,4 kg
Shopping Cart