Książka ukazuje Franciszka, dla którego przyjmuje się krzyż i odkupienie Chrystusa i wówczas wszystko nabiera sensu albo wszystkie wartości świata przestają mieć znaczenie. Nie jest to z pewnością rezultat rozumowania – Franciszek, jak mówiliśmy już wielokrotnie, nie jest teologiem – ale globalnej intuicji świata, który jest albo Boży, albo diabelski, to jest absurdalny. Musiał on naprawdę wybrać między dwoma nieuchronnymi wymiarami egzystencji: albo „wszystko” należące do Boga, albo „nic” nagiego świata. Ucałowanie trędowatego było efektem tego wyboru. Reprezentuje on sobą, bez wątpienia, najwyższy moment miłości, jaki chrześcijaństwo było w stanie wyrazić, w połączeniu z najgłębszym uczestnictwem w ludzkim bólu, jakie Chrystus urzeczywistnił na krzyżu. Stygmaty, jakie odnaleziono po śmierci na ciele Franciszka i które ukazały człowieka naprawdę ukrzyżowanego, zostały intuicyjnie uchwycone przez jemu współczesnych, choć ich nie widzieli ani o nich wiedzieli, w samym życiu Franciszka.