Psalm 73 dotyczy problemu, który często niepokoi i zniechęca Boży lud. Jest to podwójny problem, mianowicie dlaczego dzieje się tak, że pobożni często muszą cierpieć, zwłaszcza w świetle faktu, iż częstokroć wydaje się, że bezbożni mają się jak najlepiej? Tutaj mamy klasyczny przykład tego, w jaki sposób Biblia podchodzi do tego problemu. Psalmista odwołuje się do swoich własnych przeżyć, w dramatyczny wręcz sposób pozwala nam wejrzeć w jego duszę i krok po kroku prowadzi nas od stanu bliskiego rozpaczy, do triumfu i całkowitej pewności. Jednocześnie, mamy tu do czynienia z wielką teodyceą. Z tych właśnie względów psalm ten zawsze pociągał kaznodziei, duchowych przewodników i doradców. Przygotowanie i wygłoszenie kazań, które każdego kolejnego niedzielnego poranka eksponowały bogactwo nauczania, jakie niesie w sobie ten psalm, było dla mnie dziełem miłości i niekłamanej radości. Właśnie kazanie z tej serii, zatytułowane „Bo przecież…”, zostało wykorzystane przez Boga, by przynieść natychmiastową ulgę i wielką radość człowiekowi znajdującemu się na skraju załamania, i którego dusza była w agonii. Miał on za sobą 6000 mil i dotarł do Londynu zaledwie dzień wcześniej. Był przekonany i nadal jest, że Bóg w swej nieskończonej łasce prowadził go przez tę całą długą drogę, aby usłyszał to kazanie. Niechaj ten przypadek, jak i jeszcze inne, dowiodą, że istnieją „drzwi nadziei” dla tych, których nogi „omal się nie potknęły” i których kroki „omal nie pośliznęły się”.
dr M. Lloyd-Jones